Rozmowa z LIDIĄ GÓRECKĄ-KWIATKOWSKĄ, tancerką
Od 10 lat prowadzi wraz z mężem i partnerem Januszem Kwiatkowskim szkołę tańca towarzyskiego w Opolu i Brzegu. Nauczyli tańca kilka tysięcy Opolan, wychowali kilku mistrzów i wicemistrzów Opolszczyzny. Są tancerzami najwyższej klasy, parą zawodową, po pięcioletniej nauce w Londynie zdobyli dyplom szkoły IDTA (International Dance Teathers Association)
– Podczas jakiego tańca traci się najwięcej kalorii?
– Podczas jive’a albo rock&rolla. Dziwi mnie to, ale wydatek energetyczny związany z treningiem tanecznym jest tematem pracy magisterskiej mojego znajomego. Obliczona też, że 27-letnia kobieta traci w ciągu godziny treningu 336 kalorii zaś mężczyzna – jako że jest większy – 467 kalorii.
– Ponoć tancerze po turnieju są lżejsi o całe kilogramy.
– Zgadza się, mnie się zdarzyło ważyć mniej o trzy kilo. Myślę, że to nie tylko za sprawą ruchu podczas turnieju, ale i emocji oraz stresu związanego z rywalizacją.
– Zakazane dania w diecie tancerza to…
– … to właściwie nic. Wiadomo, że przed pokazem czy turniejem nie zjada się niczego tłustego i ciężkostrawnego. W szatni, za kulisami, każdy objada się bananem: bo słodki, smaczny, syty i dostarcza energii. Zaś po pokazie jest czas, by poszaleć! Jemy wszystko i bez ograniczeń!
– Golonko i piwo?
– Ja akurat wolę tort. Ale Janusz – czemu nie, niech je golonko.
– Zakazane sporty?
– Wszystkie, które grożą kontuzją nogi. Zawsze chciałam nauczyć się jeździć na nartach, ale nie robiłam tego z obawy przed kontuzją. Tak jak wokalista unika przeciągów i ma zawsze gardło opatulone szalikiem, tak tancerz nie ryzykuje połamania nóg. Dopiero niedawno postanowiliśmy spełnić z Januszem nasze marzenia i nauczyliśmy się szusować. Na stoku, na nartach mogę nawet zatańczyć cza-czę! Generalnie jestem jednak ostrożna. W przeciwieństwie do mego partnera. On szaleje!
– No właśnie, Janusz – pani partner. Chciała pani, żeby ten wywiad przeprowadzić w jego obecności. Nie wyobraża sobie pani życia bez Janusza?
– To mój partner w tańcu, w życiu i biznesie!
– Dobrze, ale pozostawmy go w tle. Właściwie kto kogo wybrał: on panią czy pani jego?
– Bardziej on mnie, mieliśmy po 15 lat. Mój partner taneczny wyjechał wówczas z rodzicami do innego miasta, więc Janusz – któremu już wówczas się podobałam, zrezygnował ze swojej partnerki i przyszedł do mnie.
– No ładnie: rozbiła pani parę taneczną. Czy ta porzucona mówiła wam jeszcze „Cześć”?
– Była naszą bardzo dobrą koleżanką.
– Ogląda pani „Taniec z gwiazdami”?
– Tak, uwielbiam!
– Dlaczego w trakcie niemal każdej edycji programu rodzą się romanse pomiędzy partnerami?
– To naturalne. W tańcu partnerzy się przytulają, czule dotykają, ciała są niezwykle blisko siebie. Trenując spędzają z sobą po parę godzin dziennie. Występuje też typowa zależność mistrza i ucznia. Kogoś się podziwia, ktoś czuje się podziwiany. Ta emocjonalna zależność wsparta taneczną, nazwijmy to pieszczotą, doprowadza do romansu.
– W wypadku pani i Janusza zadziałał podobny mechanizm?
– Bardzo podobny. Może to brzydko zabrzmi, ale my byliśmy po prostu skazani na siebie. Każdą wolną chwilę po szkole spędzaliśmy z sobą, na treningach. Inni chodzili na imprezy, spotykali się w kafejkach, poznawali chłopaków i dziewczyny – a my ciągle w swoich ramionach… Cóż było począć – staliśmy się partnerami w życiu.
– Wracając do „Tańca z gwiazdami” – zgadza się pani z wypowiadanymi tam opiniami?
– Z każdym zdaniem tancerzy! Gdy Kinga Rusin stwierdziła, że program pozwolił jej poczuć się znów kobietą, doskonale wiedziałam co ma na myśli. Nic tak nie utwierdza kobiety w jej seksapilu jak rumba. Kinga Rusin została zaś okrzyknięta królową rumby.
– Iwona Pawlowić naprawdę jest taką ostrą w ocenach kobietą?
– Ona musi krytycznie oceniać pary taneczne, bo jest profesjonalistką. Znam Iwonę, bo byliśmy jej uczniami. Jest ciepła i troskliwa. Potrafi delikatnie przekazać krytyczną uwagę. Wielokrotnie to robiła, nawet wówczas gdy już nas nie szkoliła, tylko spotykałyśmy się podczas pokazów. Ciepło i delikatnie zwracała uwagę na to, co jest do poprawki. Miała zawsze rację.
– Jeszcze powie mi pani, że na treningi przynosiła pierogi własnej roboty i prosiła: „Dzieci kochane, zjedzcie coś, wy tak ciężko pracujecie!”
– Ha, ha! Nie robiła tego, ale uważam, że stać ją na taki matczyny gest.
– A propos mam. To mama przyprowadziła panią na pierwsze zajęcia z tańca?
– Tak, miałam z osiem lat. Rodzice starali się, abym chodziła na różne zajęcia artystyczne i w końcu wybrała to, co mi najbardziej odpowiada. Liczyli, że odziedziczyłam talenty artystyczne po babci i dziadku. Babcia malowała, dziadek grał na skrzypcach.
– Dziś to do pani szkoły przyprowadzane są maluchy, ile lat mają najmłodsze?
– Zdarzają się maluchy trzyletnie! Ich rodzice tłumaczą, że chłopczyk czy dziewczynka pięknie się ruszają, czują rytm, że są stworzone do tańca. Ja jednak odmawiam, zapraszam za dwa, trzy lata. Nauka tańca towarzyskiego to za ciężka praca dla trzylatka.
– A co daje sześcio – lub siedmiolatkowi?
– Dziecko zostaje samo na sali, bez rodziców i pojmuje, że teraz może liczyć tylko na siebie. Potem uczy się liczyć z drugą osobą: partnerem czy partnerką. Wreszcie – taniec rozwija wrażliwość dziecka.
– Czego zaś uczy dorosłego?
– W tańcu widać wszystkie nasze wady: przede wszystkim brak zrozumienia dla innych, niecierpliwość i nieumiejętność podejmowania decyzji. Trening taneczny to także szkoła charakterów, bo staramy się te wady choć trochę zmniejszyć.
Tekst i zdjęcie: Ewa Bilicka